Rozmowa z Michałem Olszewskim, dziennikarzem, autorem książki „Do Amsterdamu”.
„Gazeta Studencka”: Czy zgadzasz się z opinią socjologów, że dzisiejszym 20-latkom brakuje tzw. wspólnego doświadczenia pokoleniowego?
Michał Olszewski: Przede wszystkim ważne rozróżnienie: na Polaków, którzy dzisiaj zdmuchują dwudziestą świeczkę na torcie, patrzę już z pewnego oddalenia. Osiem lat różnicy to dużo. Ale niezależnie od tego, czy mówimy o 30-latku, czy jego młodszym o całą dekadę koledze, jedno jest pewne: na pewno nie ma doświadczeń tak wyraźnych i tak dramatycznych, jakie były udziałem poprzednich generacji. Nas nie scala stanie na barykadach, udział w powstaniu czy walka na froncie, ale drobiazgi: wspomnienie oranżady sprzedawanej w butelkach zwrotnych, szarej dobranocki „W Dolinie Muminków” i kolorowych wafli – andrutów.
Moim zdaniem data urodzenia nadal ma znaczenie. Widzę to na przykładzie swoim i swoich rówieśników – niezależnie od tego, z jakiego kto pochodzi miasta, co studiował, czy brał udział w tworzeniu kultury studenckiej, gdzie pracuje albo gdzie nie pracuje, pamięta te właśnie szczegóły. Można się z nich śmiać, ale nie można ich lekceważyć.
Pytanie tylko, czy te szczegóły wystarczą, by mówić o istnieniu spójnego pokolenia?
Ja w ogóle nie lubię używania liczby mnogiej, staram się unikać jej w moich tekstach, bo nie czuję potrzeby otulania się kokonem generacyjnym. Nie rozumiem, dlaczego wszystkim tak zależy na konstruowaniu wspólnot pokoleniowych. Choć gdy patrzę na roczniki młodsze ode mnie o kilka lat, jest mi trochę żal, że urwała się pewna ciągłość. Dotychczas wymiany pokoleniowe przebiegały w taki sposób, że po pokoleniu X przychodziło pokolenie Y, które od X się odcinało, ale nie ignorowało go, jak to się dzieje dzisiaj, gdy 20-latkowie nie buntują się już przeciwko swoim rodzicom czy starszym braciom, nie kłócą się z nimi, lecz ignorują to, co rodzice mają im do powiedzenia. Rozmawiając z 35-latkiem, czuję, że operujemy identycznymi pojęciami, rozmawiając z 20-latkiem, zauważam, że jest między nami przepaść.
Czy da się jeszcze dzisiaj użyć zwrotu „typowy przedstawiciel młodego pokolenia”?
Nie da się, ponieważ jeżeli mi pokażesz typowego twoim zdaniem przedstawiciela tego pokolenia, ja pokażę ci kontrprzedstawiciela. Pokolenie poszatkowało się nam jak kapusta przygotowywana do kiszenia i nie ma już szans na wyciągnięcie z tej różnorodności jakiejś średniej statystycznej.
A może potrzebny jest po prostu dystans czasowy? Może za pięćdziesiąt lat będziemy dla socjologów tak samo spójni, jak dla nas spójne jest pokolenie Kolumbów?
Czas na pewno ma tu znaczenie. Pokolenie Kolumbów postrzegamy jako bardzo jednorodną zbiorowość, którą ukształtowało doświadczenie II wojny światowej. Całą resztę postaw i doświadczeń czas zepchnął na margines i dziś, przynajmniej w pobieżnych rozmowach, o nich się nie mówi. A przecież nie wszyscy walczyli i nie wszyscy ginęli. Pytanie tylko, kto z dzisiejszego młodego pokolenia będzie kiedyś uznany za najbardziej reprezentatywny jego wyznacznik: ten, kto staje do wyścigu szczurów, czy ten, kto się z niego świadomie wycofuje; ten, kto wyjeżdża do pracy za granicę, czy ten, kto szuka swoich szans w kraju. Dla mojego pokolenia, osób „pod trzydziestkę”, charakterystyczne jest stanie w rozkroku między pamięcią komunizmu a chęcią nieoglądania się za siebie. Młodsi o siedem-osiem lat tego dylematu już nie mają, bo schyłek PRL-u pamiętają słabo – bez sentymentów mogą pędzić w wyścigu o najlepsze miejsca pracy i orać jak woły ku chwale korporacji, w której uda im się zaczepić.
Wiele osób uważa, że młode pokolenie Polaków nie dorosło do odpowiedzialności: za innych, za tzw. sprawy publiczne, a nawet za siebie samych. Zgadzasz się z tym?
Paradoks polega na tym, że to pokolenie dorosło bardzo szybko do zarabiania pieniędzy, do pracy po kilkanaście godzin na dobę, do ćpania, ale rzeczywiście nie dorosło do wzięcia odpowiedzialności za coś więcej niż tylko własny ogródek. 20-latek ma dziś zupełnie inne priorytety niż jego poprzednicy – najważniejsze jest dla niego, żeby zarobić trochę pieniędzy i kupić sobie dom. Rodzina? No, cóż – dziecko przeszkadza, bo trzeba wracać szybciej z pracy i nie można urywać się na balety tak często, jak by się chciało.
W jednym z tekstów piszesz: „po tradycyjnych drogowskazach – wierze, rodzinie, patriotyzmie – pozostały w ziemi puste dziury”… Czym te dziury zapełnić?
Mamy wolność, więc każdy może sam o tym zdecydować. Jeden zapisze się do partii i będzie uczestniczył w życiu obywatelskim, drugi założy biały kołnierzyk i pójdzie do pracy w międzynarodowej firmie, a trzeci wyjedzie nad Solinę, zaszyje się w starym domu i będzie żył ze zbierania jagód. Dla mnie ta wolność cały czas jest fenomenem i dlatego trudno mi czasem zrozumieć ludzi urodzonych w okolicach 85 roku, którzy jej nie doceniają, traktują ją jako oczywistość. Jeśli ktoś skarży się, że musi harować kilkanaście godzin na dobę, mówię mu, że to nieprawda, że wcale nie musi, że jeżeli nie chce biec do kariery, może nie będzie miał tyle co ten, który pobiegł, ale w każdej chwili może taką decyzję podjąć. Kiedyś podjęłoby ją za niego państwo – dzisiaj państwo odpuściło i nie wyznacza mu już żadnych dróg. Zdaję sobie oczywiście sprawę z zagrożeń, które ta wolność przyniosła, z tego, że nadmiar możliwości powoduje często rozchwianie – ale z całą pewnością nadmiar lepszy jest w tym wypadku niż niedobór, jaki był udziałem np. naszych rodziców. Choć faktem jest, że na każdym kroku można spotkać ludzi niedających sobie z wolnością rady.
Twoi bohaterowie odczuwają pustkę i osamotnienie. Czy to doznania charakterystyczne dla młodego pokolenia?
Ja myślę, że dzisiejsi dwudziestokilkulatkowie nie mają czasu, żeby coś takiego odczuwać, ponieważ spora część z nich pracuje od świtu do nocy. Czas na takie rozmyślania przychodzi z wiekiem. Ten, kto dzisiaj pędzi, będzie musiał któregoś dnia zadać sobie pytanie, czy podczas sprintu ku karierze nie stracił czegoś ważnego – przyjaźni, miłości, czy nie musiał pójść na kompromisy, których się wstydzi. Ten, kto wyjechał z małego miasta do metropolii, stanie przed problemem, że nie jest już ani mieszkańcem dużego miasta, ani mieszkańcem swojej rodzinnej miejscowości. Tu znowu wracam do mało sympatycznej metafory rozkroku, zawieszenia, która wydaje mi się bardzo przydatna do opisu różnorakich zjawisk będących teraz udziałem młodych ludzi.
Jeden z krytyków napisał, że Twoja postawa może być wzorem dla młodego pokolenia. Jak przyjmujesz takie słowa?
Wcale mnie one nie cieszą, ponieważ znaczyłoby to, że zbyt łatwo stać się dzisiaj takim wzorem. Bo co ja takiego zrobiłem – napisałem tylko książkę i kilka artykułów. To miałoby wystarczyć?
rozmawiała Magda Kuźnik